W jednym z wydań Travelera przeczytałem relacje z sylwestra w stolicy Austrii. I tak sobie pomyślałem, że dlaczego by nie? Skoro we Wiedniu sylwester jest inny to, dlaczego tym razem nie przeżyć go inaczej? Do Austrii niedaleko, czym dojechać mam, więc może to być całkiem udana przygoda. I tak narodził się pomysł, a później zapadła decyzja „Jedziemy do Wiednia na sylwestra!”
Dojazd do ojczyzny walca poszedł gładko. Trudniej było już na polu kempingowym, gdzie łąka zapałała tak wielką miłością i pożądaniem do busa, że postanowiła go ze swoich objęć nie wypuszczać. Tak to pierwszą noc w stolicy Austrii spędziliśmy w zakopanym busie, rozmyślając nad sposobami wyciągnięcia naszego mobilnego domu z błotnych objęć wiedeńskiej łąki.
Na szczęście nazajutrz, wraz z nastaniem dnia, okazało się, że na pole kempingowe przyjechał również Land Rover Defender. Wraz z bardzo miłym kierowcą, który użyczył nam napędu na cztery koła i momentu obrotowego, a nawet liny i wyciągnął busa. Za co w ramach podziękowania został zafollołowany na Instagramie. A oto i jego profil:
http://WWW.INSTAGRAM.COM/KINOMAD.LAND
Gdy kamper stał już na odpowiednim miejscu, a my posililiśmy się, nadszedł czas na wymarsz. Do północy jeszcze daleko, ale przecież jesteśmy we Wiedniu, coś trzeba zobaczyć, zwiedzić i obfotografować. Decyzja o tym, co zobaczymy, została podjęta za nas, gdyż nagle, na jednej ze stacji, metro się zatrzymało, drzwi się otworzyły i zostaliśmy zeń wyrzuceni. Akurat przy wejściu do Schönbrunnu.
Gdy zapadł zmrok, a metro znów ruszyło, pojechaliśmy dalej, aż do Stephanplatz, gdzie tłumy ludzi już czekały i przygotowywały się do przywitania nowego roku. Na ulicach starego miasta rozstawione były małe sceny, z których nauczane było jak tańczyć walca, by się nie zbłaźnić się przed tysiącami ludzi. Walca, którym we Wiedniu tradycyjnie wita się nowy rok.
Cały rynek obwieszony był światełkami i ozdobami, i wypełniony ludźmi. Wszyscy spacerowali, a raczej przeciskali się między sobą. Ze wszystkich stron słychać było muzykę klasyczną i nawoływania do nauki tańca, pod groźbą nie wpuszczenia do nowego roku. Bo każdy, kto wita nowy rok w tym mieście, musi wejść weń tanecznym krokiem.
Okazało się, że Stephanplatz nie jest centrum imprezy, bo ta odbywała się w wielu różnych miejscach. I tak pod kościołem św. Stephana była scena muzyki klasycznej, pod ratuszem muzyki nowoczesnej, a pod operą była transmitowana na wielkim telebimie nie, co innego jak opera. Do tego po całym starym mieście rozsiane były mniejsze budki z różnymi innymi rodzajami muzyki wokół których również szalała zabawa. Czyli sylwester na zasadzie: „dla każdego coś miłego”.
Czas powoli upływał na odkrywaniu kolejnych „ośrodków kultury”, oraz na staniu w kolejce do toy-toya. Przechodzenie ulicami stawało się coraz trudniejsze, z uwagi na zagęszczający się tłum. W powietrzu już było czuć ten nowy wspanialszy rok, a wszyscy życzyli sobie wzajemnie by był on lepszy od poprzedniego. Prawdopodobnie tylko mi w głowie zaświtała myśl, że wystarczałby jeden zamachowiec, a straty byłyby przeogromne. Nie tylko w ludziach, ale pomyśleć o tych hektolitrach grzanego wina, które dostarczane było w dwudziesto-litrowych bukłakach. Cóż, ja chyba po prostu nie lubię tłumów.
Ostatecznie, po zwiedzeniu innych strategicznych punktów, powróciliśmy na Stephanplatz, do sceny z muzyką poważną. Choć ta, co jakiś czas zmieniała się w muzykę bardziej niepoważną, lecz również, raczej spokojną. Nie mniej pod katedrą św. Stephana na scenie występowały tylko dwa zespoły, z czego jednym z nich była orkiestra. Nie można jednak powiedzieć, by ktoś z tego powodu narzekał. Przecież każdy mógł sobie wybrać scenę z muzyką, jaka mu odpowiadała, to i tak ku mojemu zdziwieniu, orkiestra przyciągała całkiem sporą masę fanów (Nie wiem czy w ojczyźnie Hitlera słowo „rzeszę” byłoby na miejscu), w tym sporo młodych ludzi.
I tak przy dźwiękach skrzypiec i oparach grzanego wina wybiła godzina dwunasta, a wraz z nią ze sceny rozbrzmiał z dawna wyczekiwany i ćwiczony walc. I nagle wszyscy (oczywiście oprócz mnie, bo aparat nie znał kroków) ruszyli w tany. Nikomu nie przeszkadzał tłum, ale też nikt nie chciał się wyróżniać. W tłumie, choć publicznie, każdy czuł się dobrze schowany i anonimowy. Z resztą chodziło przecież o tradycję. Walc we Wiedniu w Nowy Rok – piękna tradycja i wspaniała sposobność by kogoś poznać, albo też nie poznawać tylko po prostu zaprosić do tańca. Nowy Rok – nowy/nowa ja. A może też Nowy Rok – nowy on/nowa ona ?
Tu kończą się ciekawe wydarzenia nocne. Dalszy ciąg wiedeńskich tradycji noworocznych to Kacowe Śniadanie i Koncert Noworoczny na żywo, lub na telebimie na rynku. Tego jednak niedane mi było jeszcze przeżyć, bo koncert noworoczny wysłuchaliśmy w radiu mknąc busem po austrijackich autostradach, ale… może jeszcze kiedyś…
Tymczasem, do następnego!!!
Qbala Kapelusz
Pozostaw komentarz