Odenwald w obiektywie cz. 2 – Sarny, jelenie i morze głazów

Poranek przywitał mnie pięknym słońcem. I choć w planach miałem niezwłoczny start w kierunku Ogrodu Angielskiego w Eulbach, to nie mogłem sobie darować zobaczenia jeszcze raz rynku w pięknym wiosennym słońcu. Ogarnąłem, więc śniadanie, spakowałem busa, wziąłem aparat i poszedłem jeszcze na krótki spacer po rynku. W czasie, którego udało mi się zdobyć nowego pina na kapelusz.

W Ogrodzie Angielskim jednak wciąż panowała zima. Próżno było szukać pięknej zieleni, bo wszędzie leżał jeszcze śnieg. Nawet słoneczko dziwnie schowało się za chmurami. Człapałem, zatem w zimnej śniegowej mazi próbując gdzieniegdzie zrobić jakieś wesołe zdjęcie. Dotarłem do zagrody dzików, trafiając akuratnie na brunch warchlaków. Małe wesołe stworzonka pchały się do spiżarni, jaką były brzuchy ich matek. Pojawił się też tata knur, by zaprowadzić porządek, lecz szybko został zdominowany przez jedno ze swoich dzieci.

Tak swoją drogą, to zarząd parku wymyślił świetny biznes. W budce na wejściu można kupić specjalną karmę dla dzików, by potem mieć satysfakcję z dokarmiania ich. Nie ma to jak dać sobie zapłacić za dokarmianie własnych zwierząt. Ale z drugiej strony, turyści szczęśliwi, dziki szczęśliwe, kasa się zgadza, a zwierzątka jedzą sprawdzoną karmę, same zalety.

Od zagrody do zagrody, od dzików, przez żubry do jeleni. Tak trwał mój spacer po angielskim ogrodzie, który dopiero powoli budził się do życia po długiej mroźnej zimie. Wiosna w tym miejscu trochę się spóźniła w tym roku. Zwierzęta też jeszcze o zimie nie zapomniały, ale w ich oczach widać było już pełne nadziei wyczekiwanie lata. Ochoczo łapały promyki słońca i wygrzewały się w jego blasku.

Opuściwszy ogród udałem się do Erbach. Choć niepolecane, to był tam parking, skorzystałem więc z okazji i poszedłem zobaczyć rynek. Nie żałowałem i nie rozumiałem dlaczego, moi koledzy powiedzieli, żebym Erbach sobie odpuścił. Spędziłem tam około dwóch godzin i oprócz zwiedzenia rynku, posiliłem się przed dalszą podróżą. Na rynku też spotkałem jelenie, lecz te nie były już takie ruchliwe, dzięki czemu łatwiejsze do sfotografowania. Zobaczyłem też pałac, a w nim muzeum kości słoniowej.

Dochodziła piętnasta, a przede mną wciąż wiele atrakcji. Do następnych czekała mnie jednak dłuższa podróż samochodem. Bus dzielnie przedzierał się po krętych dróżkach przez lasy. Wielka przednia szyba umożliwiała rozkoszowanie się pięknem Odenwaldu. W takich okolicznościach czas za kierownicą nie dłuży się, nie spostrzegłem więc, kiedy minęła godzina i dotarłem do Felsenmeer. Choć była to tylko kamieni kupa, to robiła niesamowite wrażenie. Wszyscy ochoczo wspinali się pod górę, choć znaki zachęcały, by szczyt zdobywać ścieżką, większość odwiedzających wolała czynić to po głazach.

Wspinali się wszyscy bez względu na wiek, płeć a nawet rasę. Było mnóstwo dzieci, rodziców, osób starszych oraz psów. Wszyscy ochoczo wspinali się byle wyżej. Jeśli jednak wybieracie się tutaj, to wczesna wiosna to nie jest odpowiednia pora. Poczekajcie aż będzie bardziej zielono, albo bardziej kolorowo. Podjąłem, więc decyzję by wrócić tam jesienią.

Zdecydowanie za dużo zdjęć tam zrobiłem, albo sporo już zapomniałem, bo nie wiem już, co pisać i google znów powie, że w moich postach jest zbyt mało tekstu. Ale cóż tu pisać, kamienie leżą, drzewa rosną, byłem tam wiosną, teraz jest lato. To może tak z braku pomysłu, bowiem, że wspinaczka nie jest wymagająca, ot taka prosta ścieżka. Chyba, że wybierzecie wersja po głazach, wtedy jest trudniej, ale ciekawiej.

Gdy zszedłem z góry, słońce powoli schodziło z nieba. Po zimie, nie miało jeszcze zbyt wiele sił, szybko się męczyło i chowało za widnokręgiem stosunkowo wcześnie. Dla mnie oznaczało to przymus poszukiwania miejsca na nocleg. Na szczęście miałem już jedno upatrzone, bo mijałem je w drodze do skałek. Trzeba się było spieszyć, bo liczyłem jeszcze na wieczorne focenie w blasku zachodzącego słońca.

Parking z widokiem na zamek, bardzo spoko. Miejscowość nazywa się Lindenfels, a noc kosztowała mnie całe 5 euro. Postawiłem busa i bez kolacji poszedłem zwiedzić miasteczko i pofocić. Dotarłem do zamku i stwierdziłem, że będzie to świetna lokacja na poranne focenie o wschodzie.

Powoli zrobiło się ciemno, a brzuchu głodno. Słońce podziękowało mi już na dziś za współprace. Cóż, rano spotkamy się znów. Będę tu na Ciebie czekał o wschodzie. Tymczasem trzeba iść coś zjeść i spać, bo jutro znów pełen wrażeń dzień. Do jutra Słoneczko!

Do następnego
Qbala Kapelusz

Pozostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *