Wakacyjne wspomnienia – Samochodem dookoła niesamowitej Majorki.

 
Kolejny, piękny i pełen przygód, dzień rozpoczęliśmy od wypożyczenia kół. Po dwa na głowę, plus jedno gratis dla Kapelusza. Środek lokomocji otworzył nas na nowe możliwości zwiedzania, oraz zwiększył naszą prędkość przelotową na trasie hotel – piękno. Ze wszystkich wcześniej znalezionych i starannie wyselekcjonowanych lokacji, na pierwszy ogień poszło miasto Valldemossa. Śliczna mieścina przepełniona kwiatami, w której spotkaliśmy Fryderyka Chopina.

Wielki kompozytor okazał się być małomówny z lekka tylko się uśmiechał, zdając się być pochłonięty rozmyślaniami. Może właśnie coś komponował. Wysłuchawszy, więc milczenia fortepianu, którego tam nie było, ruszyliśmy w miasto szukając dogodnego miejsca by napić się kawy. Uroki miasta przeważyły jednak nad kawowym głodem, a surowy i dokładny zegarek odmierzał czas…

Gdy czasomierz nieubłaganie pokazywał, że parkomat zaczyna wołać, ruszyliśmy dalej. Po krótkim postoju, by zobaczyć miasto z wierzchu i następnym, w kolejnych punktach widokowych, dotarliśmy do drugiej mieściny. Deia, położona na zboczu góry zakończonym początkiem morza, dostarczyła kolejnych porcji piękna, a także porcji obiadu w knajpeczce po schodach.

Napełnieni nowymi siłami, oraz pożywieniem, czas był jechać dalej. Drogi kręciły się coraz bardziej, zmuszając do coraz to trudniejszej walki z czasem. Lista lokacji na dany dzień była długa, każda następna godzina niestety coraz krótsza. Trzeba było z czegoś zrezygnować… Zrezygnowałem, więc z bezpieczeństwa i docisnąłem pedał gazu, w końcu, „Gdy wszystko jest pod kontrolą, znaczy, że jedziesz za wolno.”

Lokacja za lokacją, zatoczka za zatoczką, odkrywaliśmy kolejne objawy piękna tego świata uwięzionegi na maleńkiej wysepce. Aż do momentu, w którym znaleźliśmy zapomniany przez ludzi basen. Pierwsze miejsce, które przypomniało nam o obrzydliwości gatunku jakim są ludzie i niejako zaburzyło sielankę pięknych wakacyjnych widoków, wprowadzając odrobinę dramatyzmu.

Słońce powoli opadało, a wraz z nim siły podróżników. Daliśmy za wygraną i skierowaliśmy koła w stroną hotelu. Nie tyle ze zmęczenia, co ze strachu, że spóźnimy się na kolację.
Droga nie była prosta ale też nienudna. Obfitowała więc w postoje na fotopstryki i łakome pochłanianie krajobrazu. Do hotelu dojechaliśmy po zmroku, ale na kolacje zdążyliśmy.

Następna część następnym razem!
Qbala Kapelusz

Pozostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

1 Komentarz